piątek, 28 sierpnia 2015

Salmex: W drodze do światła [5]

Zapraszam do komentowania
~Twyla
_________________
Rozdział 5

- Co wam strzeliło do głowy, żeby przepłynąć na drugi brzeg? - zapytał w końcu Geromy
- Ech… - zawstydziła się Yvi. - Chciałyśmy znaleźć zwierzątko dla Elizabeth.
- I po to musiałyście się dostać aż tam?! - zdenerwował się wskazując na jezioro.
- Zwierzątka lubią szpinak. - usprawiedliwiała się Elizabeth
Geromy złapał się za głowę, a dziewczynom było bardzo głupio, że narażały swoje życie tylko po to, żeby znaleźć jakiegoś pupila. Yvonne chciała tylko zebrać trochę pożywienia, aby schwytać jednego z Fluffków, które widziała przedostając się w głąb lasu.
- Aż tak trudno było zajrzeć do szafki obok kanapy?! - mówił chłopak podirytowanym tonem.
Abby zaśmiała się. Potem cała czwórka spojrzała na siebie porozumiewawczo i zdali sobie sprawę, że nie ma z nimi Martina i popędzili szukać go do chatki.

***
Tymczasem chłopak wyszedł tylnymi drzwiami z drewnianego domku i zaczął chodzić po rozległym podwórzu. Usiadł obok średniej wielkości kamienia.
- Dlaczego? - pytał samego siebie. - Czemu to on musi być taki, jaki ja chciałem zawsze być? Nie oszukujmy się - on jest ode mnie o wiele lepszy. - powiedział z ogromną złością, po czym kopnął głaz. Ku jego zdziwieniu, pod kamykiem w małym dołku wykopanym w ziemi została ukryta skrzynka. Wziął ją w swoje ręce. Gdy usłyszał głos Geromy’ego wołający: ,,Martin! Gdzie jesteś?’’, natychmiast otworzył bramę prowadzącą do lasu i zniknął wśród ogromnych drzew.

Abby i Geromy nawoływali Martina, ale nigdzie go nie było.
- Jak myślicie? Może stało mu się coś złego? - martwiła się Yvonne
- Nic mu nie jest! - zapewniała ją przyjaciółka.
Geromy wyszedłszy do ogrodu przeraził się. Ktoś wykradł najważniejszy przedmiot w jego życiu.
Pamiętnik jego rodziców zniknął!


***

Martin schował się pod drzewem, bo zaczął padać deszcz. Powoli otworzył skrzynkę i trochę się rozczarował faktem, że ,,skarbem’’ okazał się być stary, zakurzony dziennik.
Z nudów otworzył go. Zaczął czytać pierwszą stronę, potem następną. Choć jak dotąd nic go nie zaciekawiło, coś kazało mu czytać dalej. Nagle zauważył kopertę włożoną między kartki.
W środku był list.

Kochany Geromy!
Wysyłam ci ten pamiętnik, bo nie wiadomo, czy będziemy mieli szansę się spotkać.
Ostatnimi czasy nasze dalsze życie jest bardzo niepewne.
Wiem, że jesteś już duży i chciałbyś nam pomóc, ale to zbyt ryzykowne.
Razem z Erickiem Foltonem i Richardem Jonsonem pokonamy Stareksina
Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno nam się uda.
Wtedy znów będziemy normalną, kochającą się rodziną.
Poznasz Martina - syna Richarda.
Jest od ciebie trochę starszy, ale myślę, że się polubicie.
Erick też ma córkę.
Stworzycie wspaniałą grupę i nic nie stanie wam na przeszkodzie w drodze do szczęścia.
Wtedy nie będzie już Stareksina i będziecie żyć w spokoju.
Życzę ci, byś nigdy nie poznał, czym jest wojna.
U nas strzały laserów to codzienność.

Muszę kończyć, ktoś puka do drzwi.
Musisz tylko pamiętać, żeby być dobrym człowiekiem.
Ja i tata bardzo cię kochamy.
                                                                               Mama

Martin był oszołomiony. Uzyskał najważniejsze informacje na temat rodziców Geromy’ego. Oni znali jego rodzinę i Yvonne też! Chcieli razem z nimi ocalić świat, ale teraz to Yvonne, Martin i Abby musieli to zrobić.
-Geromy musi z nami lecieć. Jego rodzice są w niebezpieczeństwie. Jest szansa, że mój tata i ojciec Yvonne żyją! -powiedział Martin, po czym wrócił do drewnianego domu.
Zastał tam swoich przyjaciół.
- Musimy naprawić statek! - postanowił.
Bez niepotrzebnych wyjaśnień wzięli ze sobą kosz owoców i trzy butelki z wodą, Abby zobowiązała się nieść ciężki sprzęt do naprawy pojazdu, A Geromy chwycił pamiętnik. Elizabeth, nie rozumiejąc, co się dzieje podążała tuż za swoim bratem. Cała czwórka przekroczyła roślinną kotarę i udała się szybko na statek.

Salmex: W drodze do światła [4]

Proszę o komentarze
~Twyla
_______________________
Rozdział 4

- Jak sądzisz, Abby? Myślę, że Geromy jest bardzo miły… A poza tym, skoro jest na tej planecie tak długo, może chciałby wreszcie stąd odlecieć? - pomyślała głośno Yvonne
- Też tak uważam. Ale co się wtedy stanie z Elizabeth?
- No właśnie. Poza tym, on pojawił się tak nagle i jakoś nie za bardzo mu ufam. - skrzywił się Martin
- Gdyby był nie w porządku, na pewno by nas nie uratował. Zapomniałeś już?
- A co, jeśli za bardzo się do niego przyzwyczaimy? Przecież on wkrótce umrze. To kolejny powód, dlaczego się nie zgadzam.

Starali się, by cała rozmowa odbywała się bez udziału rodzeństwa, ale okazało się, że cały czas Elizabeth stała za nimi i słuchała. W końcu nie wytrzymała i musiała się wtrącić:
- Wszystko mu powiem!
Słysząc te słowa, w Martinie obudziła się wściekłość.
- Ty nas podsłuchiwałaś i jeszcze chcesz na nas naskarżyć?! - oburzył się - To naprawdę zachowanie godne dzięsięcioletniego dziecka. - dodał z sarkazmem

Elizabeth popatrzyła na niego przez chwilę. Czuła, że już nie wytrzyma. Wybuchnęła płaczem. Jego wypowiedź bardzo ją rozdrażniła. Wpadła na pewien pomysł.
- Powiem mu też, że mnie uderzyłeś! - mówiła przez łzy - A mój brat zawsze mi wierzy!
- Przecież to kłamstwo! My sobie spokojnie rozmawiamy, a ty stoisz obok i podsłuchujesz! To niesprawiedliwe. Jesteśmy dorośli i powinniśmy mieć prawo do prywatności.
- Tylko nie próbuj nas szantażować! - spojrzała na dziewczynkę groźnym wzrokiem Abby.
Yvonne nie odzywała się, tylko wpatrywała się w pokrzykujących przyjaciół.

- NIC NIE WYGADAM! - wrzasnęła w końcu Elizabeth.
Trochę im ulżyło. Nie chcieli rozgniewać Geromy’ego, tym bardziej, że ocalił im życie.

- Pod warunkiem… - zaczęła znowu i Yvonne zrobiła się blada jak ściana - ...że przyniesiecie mi zwierzątko.
- Jakie niby zwierzątko?! - znów zaczynał się denerwować Martin.
- Spokojnie… -  Yvi starała się załagodzić sytuację - Możesz nam wytłumaczyć, po co chcesz zwierzątko?
- Nudzi mi się. Codziennie. Nigdy nie mam się z kim bawić, bo Geromy idzie po jedzenie na wieczór. Nikt się mną nie zajmuje. Czasem myślę sobie, że nikt mnie nie kocha. Dlaczego rodzice mnie zostawili? Geromy mówił, że jest tu bardzo długo, a gdy ja się urodziłam, rodzice przysłali mnie tutaj. Czemu nie polecieli ze mną? Chciałabym przeczytać ich pamiętnik. Szkoda, że nie umiem… Geromy nie pozwala mi go dotykać. Tak bardzo chcę choć przez chwilę ich zobaczyć...
- Przykro mi… - powiedziała Yvonne i widząc płaczącą dziewczynkę, bez wahania ją przytuliła. Po chwili Elizabeth jeszcze mocniej objęła dziewczynę i obydwie poczuły, że mogą sobie ufać. Miały wrażenie, że są siostrami. Yvonne było naprawdę żal i wiedziała, co Elizabeth czuje. Wiedziała to, ponieważ ona sama nie pamiętała swoich rodziców. Dlaczego pamiętała tylko ich uśmiechnięte twarze, a nie to, jak mają na imię? Ciotka nigdy nie chciała z nią o tym rozmawiać. Została więc tylko pustka przeplatana zamglonymi wspomnieniami.

- Dobrze… Znajdziemy ci zwierzątko.
Gdy Yvonne to powiedziała, Abby i Martin bardzo się zdziwili.
- Zwariowałaś?! Musimy już wracać na pokład! - zwrócił jej uwagę Martin
- Yvi, nie daj się zmanipulować małemu dziecku!
- Jestem już duża! - oburzyła się dziewczynka.
- Naprawdę chcecie doprowadzić Elizabeth do płaczu?! - zapytała Yvonne, próbując wzbudzić w nich poczucie winy.
- Bardzo cię lubię, Yvonne. Tylko ty się o mnie troszczysz.
- Dlatego mam zamiar ci pomóc. - postanowiła - A jeśli wy nie chcecie poszukać ze mną jakiegoś zwierzaka dla małej, to poradzę sobie sama.
- Po prostu nie mamy czasu! Jesteśmy tutaj tylko dlatego, żeby zdobyć jedzenie… - przypomniał Martin.

-Idziemy po zwierzątko. - zaparła się Yvi

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Abby i Martina, wyszła z domu ciągnąc Elizabeth za sobą.
- Wiem, gdzie możemy je znaleźć. - uśmiechnęła się dziewczyna. - Czy rośnie w pobliżu jakiś szpinak?
- Tak, za tamtym jeziorem.
Spojrzały przed siebie. Jezioro to było bardzo piękne. Żaby kumkały, ptaki śpiewały i kropił wiosenny deszcz. Liście wierzb delikatnie kołysały się na wietrze.
- Będzie szybciej, jeśli pójdziemy leśną ścieżką biegnącą wzdłuż jeziora. -zauważyła Yvonne.
- Nie wolno! - wrzasnęła z przerażenia Elizabeth.
- Dlaczego?
Mała dziewczynka podwinęła rękaw swojej sukienki i pokazała Yvi głęboką ranę.
- Zrobił mi to tygrys, który mieszka w tym lesie. A ja chciałam się z nim tylko zaprzyjaźnić… - posmutniała.
- Och, może lepiej popłyniemy na drugi brzeg. Przynieś linę, a ja zbiorę wytrzymałe patyki. Zbudujemy tratwę.
Elizabeth pobiegła do swojego drewnianego domu. Wróciła bardzo szybko.

- Dobra, mamy patyki, mamy też linę. Budujmy!
Konstruowanie tratwy zajęło im bardzo dużo czasu, bo Yvonne nie znała się na tworzeniu tego typu rzeczy. Nie można było też tego wymagać od dziesięcioletniego dziecka. Po godzinie pracy udało im się wyruszyć.

- Usiądź wygodnie i nie wychylaj się. - ostrzegała Yvonne wsiadając na tratwę.
Płynęły powoli. Coś ruszającego się szybko pod wodą uderzyło w konstrukcję i patyki zaczynały się łamać.
-Boję się. -jęknęła Elizabeth.

Sytuacja znacznie się pogorszyła. Nagle coś wciągnęło dziewczyny pod wodę.

***
- Zaczynam się martwić. - powiedziała Abby
-Chciała, to ma! Teraz będzie się włóczyć po obcej planecie, a my nie możemy odlecieć bez niej. - denerwował się Martin.
Rozległ się dźwięk skrzypiących drzwi i w pokoju ukazał się Geromy.
- Gdzieś ty był?! - wrzasnął Martin.
- Przyszedłem po pomoc! - wyjaśnił Geromy - Słyszałem jęki dochodzące z pobliża jeziora, które nie należy do najbezpieczniejszych. Może ktoś się topi? Pomóżcie mi!

Abby natychmiast ruszyła do drzwi. Martin po chwili namysłu do niej dołączył. Cała trójka pobiegła na pomoc. Nie wiedzieli, że w opałach znalazły się ich przyjaciółka i mała Elizabeth.

Szli bardzo szybko. Gdy dotarli na miejsce, bardzo się przerazili. Na jeziorze pływały patyki i na myśl nasuwało im się tylko jedno - komuś zepsuła się tratwa i muszą mu pomóc.

- Mam wspaniałe cacuszko… - powiedział Martin, po czym wyciągnął z dość pojemnej kieszeni nowoczesny zestaw do nurkowania.
-Ty chyba zwariowałeś. Jak można nosić okulary do nurkowania w kieszeni? - oburzyła się Abby
- Jak ktoś ma hobby, to trzeba je pielęgnować przy każdej okazji.
Geromy wyrwał z ręki Martinowi sprzęt, założył go na siebie i wskoczył do wody.

- EJ!
Martin poczuł ogromną złość. To on chciał zostać bohaterem, ale jak dotąd to Geromy był ,,tym lepszym’’. Miał charyzmę, zdobył przyjaciółki i jest bardzo bliski do zawarcia związku z Yvonne. A to przecież Martin chciał to osiągnąć!
- Takie życie! - złośliwie zaśmiała się Abby.
Geromy nurkował coraz głębiej. Nie specjalizował się w nurkowaniu, więc szło mu to bardzo opornie. Uderzył ręką o ostrą skałę i uzyskał nową ranę do swojej licznej kolekcji.
Nagle zauważył znajome im twarze. To przecież jego kochana siostra i Yvonne! Przyśpieszył tempo. Wierzył, że warto poświęcić się dla osób, które się kocha.
Trzymał je mocno za ręce, co kosztowało go wiele wysiłku. W końcu wynurzył się. Położył dziewczyny bardzo delikatnie na trawie, zdjął z siebie okulary i machnął ręką do Abby i Martina.
Zaczął robić sztuczne oddychanie Elizabeth, a Martin Yvonne. Widać, że nie miał nic przeciwko temu.
Dziewczynka otworzyła powoli oczy i wypluła wodę z buzi. Kaszlnęła kilka razy, po czym wzięła głęboki oddech.
Yvonne po pewnym czasie też oprzytomniała.
- Mój ty bohaterze! - zawołała do Martina.
- Lepiej podziękuj Geromy’emu. To on wyciągnął ciebie i Elizabeth z jeziora. - powiedziała Abby
Yvonne uśmiechnęła się, po czym obięła mocno swojego wybawcę.

Martin poczerwieniał ze złości. Tupnął nogą i odszedł w stronę drewnianego domku

Salmex: W drodze do światła [3]

Zapraszam do komentowania!
~Twyla
___________________________________

Rozdział 3



Szli tunelem w jaskini bardzo długo. W końcu dotarli do kurtyny zrobionej z roślin. Przekroczyli ją i ujrzeli przepiękny krajobraz. Słońce mocno grzało. Ogromne paprocie, które były większe od przeciętnego mężczyzny przykrywały jeszcze bardziej wielkie, różnokolorowe kwiaty.
-Tu rzeczywiście jest przepięknie! - westchnęła Yvonne, spoglądając na małe motyle latające wokół.
Można byłoby pomyśleć, że są w jakiejś pięknej dżungli, w lesie deszczowym. Jednak to nie było zwykłe miejsce. Największą uwagę przykuwały okrągłe, nieduże stworzenia z białymi skrzydłami i szerokimi uśmiechami. Miały oczy czarne jak heban, a ich futerko było bardzo puszyste.
- To z tych zwierzątek moja ciocia zrobiła niebieską kamizelkę - pomyślała ze zmartwieniem Yvi, po czym przełknęła ślinę. Potem jednak zdała sobie sprawę, że tych istot nie można spotkać na Ziemi, więc są one całkiem bezpieczne, jeśli chodzi o ubrania szyte przez jej ciotkę, Tamarę. Poczuła ulgę na sercu.
- To są tak zwane Fluffki. - wyjaśnił Geromy - Boją się ludzi i zwykle się do nich nie zbliżają. Ich przyjacielem może zostać tylko osoba nosząca szpinak w kieszeni. - zaśmiał się
- Jedzą szpinak? Ble. - wzdrygnęła się Abby. - Nawet, jak mama próbowała ukryć go trochę w naleśniku, żebym spróbowała, ja się nie nabrałam. Nie cierpię szpinaku.
- Interesujące. - prychnął Martin.
Dziewczyna spojrzała na niego z wrogością i kiedy się odwrócił, starała się go udusić telepatycznie.
Szli przed siebie jeszcze około pięć minut, po czym weszli do drewnianego domku. Był mały i przytulny.
-Witajcie w moich skromnych progach. - powiedział Geromy z lekkim uśmiechem, po czym usiadł na zielonej kanapie.
-Skąd masz takie śliczne meble? - zaciekawiła się Yvonne
- 3 lata temu, przed moim domem znalazłem jakieś dziwne, ogromne urządzenie. -zaczął - To było coś w stylu portalu i spełniało podobne funkcje: codziennie wypadał z niego jakiś mebel. Okropnie dziwne. A po jakiś dwóch tygodniach zepsuł się. - posmutniał -  W domu brak mi tylko roślin. Muszę co jakiś czas wychodzić, żeby zaczerpnąć powietrza, bo przez moją chorobę czasem się duszę.
- Przeszkadza ci to? - zagadnęła Abby
- W sumie, nie. Przyzwyczaiłem się.
- Opowiesz nam o sobie? - zapytała lekko zarumieniona Yvi.
Martin patrzył z ogromną zazdrością na dziewczyny, które śmiały się z dowcipów Geromy’ego. Było mu tak wstyd, że wcześniej nie zagadał. Mógł zdobyć przyjaciół. Bo jak dotąd nie miał żadnych…
Martin urodził się na małej planecie Hanax zamieszkałej przez ludzi. Pochodził z bogatej rodziny, ale jego rodzice nigdy się nim nie zajmowali, bo chodzili na różne przyjęcia i uroczystości. Wychowywał go przyjaciel ojca imieniem David. Był dla niego jak starszy brat, ale któregoś dnia zniknął w tajemniczych okolicznościach i nigdy nie wrócił. Matka Martina wkrótce zmarła z powodu ciężkiej choroby. Chłopak był zrozpaczony, bo nie mógł nawiązać z nią pozytywnych relacji. Pamiętał ją jako kobietę, która nie miała dla niego za grosz czasu i nie obchodziło ją, jak on się czuje, jak sobie radzi w szkole i czy przypadkiem o niej nie zapomniał - bo widywali się naprawdę rzadko. Ojciec chłopaka był bardzo miłym i ciepłym mężczyzną, lecz po śmierci żony stał się oziębły i nieczuły. W niedalekiej przyszłości on też zniknął i Martin nie miał już nikogo…

- Musicie kogoś poznać. - oznajmił w końcu Geromy. - Elizabeth!!! Zejdź na dół!
Wkrótce przed ich oczami ukazała się mała dziewczynka o kruczo-czarnych włosach i brązowych oczach. Ubrana była w fioletową sukienkę, a na głowie miała jasno-zieloną kokardkę.
- To moja siostra. - wyjaśnił - A to Yvonne, tam Abby, a ty jesteś…
-Martin. -odburknął.
- Racja. - stwierdził Geromy lekko zawstydzony - Elizabeth nie rozumie wielu rzeczy, choć ma już 10 lat, więc nie zdziwcie się, jak palnie jakąś głupotę.
-EJ! Pożałujesz tego co powiedziałeś!!! - wykrzyknęła dziewczynka, po czym pobiegła po szklankę pełną porzeczkowego soku i oblała nim koszulę swojego brata.
- JAK MOGŁAŚ?! -wrzasnął
Dziewczynka uśmiechnęła się łobuzersko, a następnie podeszła do Yvonne i zapytała:
- Cześć, jesteś piękna. Czy masz już chłopaka? Bo mój brat nie ma jeszcze żony i chciałby ci się oświadczyć.
- Nieprawda! - krzyknął Geromy.
Yvonne, Abby i Martin patrzyli ze zdziwieniem na kłócące się rodzeństwo. Musieli szybko wracać na statek, żeby nie pękły im uszy od tych wrzasków. A potem, zdali sobie sprawę, że zaczęli lubić Geromy’ego. Zastanawiali się, czy wziąć go ze sobą na pokład...

Salmex: W drodze do światła [2]

Hej!
Oto kolejny rozdział opowieści ,,Salmex: W drodze do światła''.
~Twyla
______________________________

Rozdział 2


Yvonne powoli otwierała oczy nieświadoma jeszcze tego, co się stało. Spojrzała na Abby, która leżała obok, jak nieżywa.
-Co się dzieje? - cicho spytała sama siebie.
Czuła się okropnie. Wszystko ją bolało. Z kolan i łokci spływały krople krwi, twarz miała obdrapaną i na dodatek czuła, że ma rozciętą wargę. Ostrożnie wstała. Abby też nie wyglądała najlepiej. Jak najszybciej mogła, zrobiła przyjaciółce sztuczne oddychanie.Chwilę potem złapała oddech i wstała wyciągając powolnie ręce.
- Ojoj, nie jest z tobą zbyt dobrze. Cała zakrwawiona! - oznajmiła, przyglądając się uważnie Yvonne.
- Chyba mieliśmy mały wypadek…
Lustra w pojeździe były rozbite, ściany wygięte, wszystkie łóżka w przedziałkach leżały ukośnie, albo w ogóle przewróciły się na drugą stronę.
- Lepiej sprawdźmy, co u innych! - zaproponowała Abby.
Większość pasażerów miała się dobrze, obrażenia były niewielkie. Dziewczyny opatrzyły rany tym, którzy tego potrzebowali.
Abby obliczyła ilość osób. Wydawało się jej, że wszyscy przeżyli i to bez poważniejszych urazów…
Dziewczyny zajrzały do lodówki i zjadły posiłek, który nie był zbyt smaczny. Potem podeszły do sterów, chciały sprawdzić, gdzie są, co się stało i dlaczego pojazd jest zniszczony.
- Czy tylko mi zdaje się, że o czymś zapomniałyśmy? - zapytała nieswojo Yvonne.
- No coś ty! Wszystko jest okej. Skoro my żyjemy i cała reszta, to chyba jest jakiś powód do tego, żeby się cieszyć! - mówiła Abby próbując przez rozbite szyby określić, czy już są na miejscu, czy jednak są gdzieś indziej i coś rzeczywiście poszło nie tak.
- 48 godzin nie minęło, na pewno utknęliśmy w jakiejś dziurze, z której nie da się wydostać… - zamartwiała się Yvi
- Wyluzuj… - rozkazała Abby.
- O matko! MARTIN!!! - wrzasnęła przerażona Yvonne widząc przygniecionego przez ogromne łóżko chłopaka.
- Boże, co mamy robić?!! - krzyczała skołowana Abby.
- Spróbujmy zdjąć z niego to łóżko!!! - wrzeszczała Yvonne.
Ten widok był okropny. Bezradne przyjaciółki starały się jak mogły, ale nic nie pomogło.
- Jejku… jakie to ciężkie… - dyszała ze zmęczenia blondynka.
- Poczekaj… A jeśli wezmę od tej strony… - pomyślała głośno Abby.
Wokół rąk dziewczyny pojawiła się błękitna poświata, a łóżko nagle stało się lekkie jak piórko. Yvonne była oszołomiona, zresztą tak samo jak jej koleżanka…
- Ojej, nie wiedziałam, że tak potrafisz!!! - oznajmiła.
- Ja też nie… - westchnęła z uśmiechem Abby. - Przynieś wodę, a ja spróbuję go ocucić. - poprosiła.
- Skąd masz takie dziwne moce?! - mówiła Yvi przykładając zimną szmatkę do czoła Martina, który powoli zaczął oddychać.
- Nie mam pojęcia! - wyjaśniła Abby.
- A czy… No wiesz… Może twoi rodzice też tak mieli? - spytała nieswojo
- Pamiętam, że raz moja mama podniosła stół bez pomocy taty… - przypomniała sobie Abby, podrapała się w głowę i znów zajęła się sztucznym oddychaniem.
- Chyba się budzi…
Martin kaszlnął głośno i zapytał, co się dzieje.
- Lepiej nic mu nie mów o tym, co zrobiłam! - powiedziała szybko Abby do Yvonne. - Nic ci nie jest? - dodała potem zwracając się do Martina.
- Okropnie boli mnie brzuch… - wyjaśnił chłopak.
- Może dać ci wody? Zostało jeszcze trochę w lodówce… - zapytała troskliwie Yvonne.
Dziewczyna zawsze starała się być miła i pomocna i przez to często się zamartwiała. W liceum, kiedy jej dawna szkolna przyjaciółka złamała nogę, Yvi obwiniała siebie. Z przerażenia nie spała po nocach, cały czas miała dyskomfort, choć to wcale nie była jej wina.
- Pamiętam, że mieliśmy turbulencje… - powiedział Martin.
- Przykro mi to mówić, ale… nasz pojazd się rozbił. - wyjaśniła rozczarowana Abby.
- Co?! - krzyknął chłopak, po czym głośno kaszlnął.
- Nie możesz się tak tym przejmować… bo przecież wszystko jest w porządku i… - szukała pozytywnej myśli Yvonne, jednak jej to nie wychodziło. Ona, Abby i Martin nie mogli mieć powodów do szczęścia wiedząc, że już nigdy nie wrócą do domu.
- Woda się skończyła. Dopóki nie znajdziemy jakiegoś wyjścia, żeby się wydostać z tego miejsca, musimy zadbać o jedzenie. Możemy poszukać  czegoś w okolicy. Może tu rosną jakieś jagody i płynie jakiś strumyk? - odrzekła Abby.
Obydwoje się z nią zgodzili, poprosili pozostałych pasażerów by nie opuszczali statku, po czym wyszli z pojazdu i zaczęli szukać pożywienia.

***

Okolica nie prezentowała się owocnie. Wśród pustynnego obszaru można było dostrzec tylko uschnięte drzewa i krzewy. Wiał lekki wiatr. Martin przekopywał piasek z nadzieją, że dokopie się do czegoś jadalnego, a Abby i Yvonne rozglądały się w poszukiwaniu choć jednej kropli wody.
- Tu nic nie ma. - oznajmił po chwili Martin. - Trzeba iść przed siebie. - dodał.
Trójka przyjaciół szła, chcąc się czymś posilić. Odczuwali ogromne pragnienie i głód. Wędrówka wydłużała się okropnie i nie widać było w niej końca.
- Nie mam już siły… - wystękała Abby upadając na ziemię.
- Nie tylko ty… - odparła z irytacją Yvonne, po czym pospiesznie spytała - Słyszeliście ten dźwięk?
-Tak… Jakby przechodził tędy jakiś głodny… - zastanawiał się Martin.
- LEW!!! - wrzasnęła z przerażenia Abby widząc ogromne zwierzę.
Zaczęli uciekać. Odczuwali ogromny strach i pędzili ile sił w nogach, a wielki zwierzak nie dawał za wygraną. Jego grzywa połyskiwała przedziwnym blaskiem, a ostre kły powodowały, że każdy mógłby się przestraszyć.
Nagle zza wielkich kamieni wyłonił się człowiek, który był cały brudny. Jego niebieska koszula miała dziury, kolana były zdarte, a spodnie potargane.
Machnął ręką w stronę Abby, Martina i Yvonne, a oni pobiegli za nim.
-Kim jesteś?! - wydusiła z siebie Abby.
-Nie czas na pytania! - wrzasnął nieznajomy. -Już  prawie jesteśmy na miejscu!!!
Nogi im drętwiały, lecz wiedzieli, że muszą jeszcze chwilę wytrzymać. Lew też zaczął się męczyć. Stworzenie przystanęło i dysząc opadło na ziemię.
-Biegnijcie dalej. Wiem, gdzie możemy odpocząć z dala od tutejszej zwierzyny. - powiedział.
W końcu trafili do małej jaskini. Woda ciekła z sufitu i słychać było piski nietoperzy.
- Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się mogło stać… - wydukała Yvonne.
- Sami dalibyśmy sobie radę. - parsknął Martin.
- Daj spokój! - krzyknęła Abby - Dziękujemy ci - potem zwróciła się w stronę mężczyzny.
- Jestem Geromy.
- Ja mam na imię Yvonne, to jest Abby, a to Martin.
-Co tu robisz Geromy? - zapytała Abby
-Według moich wyliczeń, mam 30 lat, a mieszkam tu od 12 roku życia, więc przebywam tu już 18 lat. Jestem zatem najstarszy.
- Ekchem, pozwolę sobie cię poprawić, - wtrącił się Martin - ale to ja jestem najstarszy. Więc niestety to ja powinienem decydować o życiu i zdrowiu dziewczyn.
- Czyżbyś przypadkiem zrobił się zazdrosny o Yvi? - zaśmiała się Abby.
- Nie. - odburknął, choć naprawdę odczuwał ogromną zazdrość. Yvonne zaczęła mu się podobać.
- Jestem zarażony śmiertelnym wirusem, które roznoszą tutejsze pająki. Zostało mi kilka miesięcy życia… - wyjawił Geromy.
- Och… - posmutniały przyjaciółki.
- Nie widziałem tu żadnych ludzi. - przerwał znów Martin - Jak się tu dostałeś?
- Jestem wyrzutkiem. Moi rodzice służyli Stareksinowi, ale gdy mu się przeciwstawili, zostali niewolnikami w jego bazie, a ja zostałem wysłany tutaj. Nie ma tu żadnych innych ludzi, oprócz… No, sami za chwilę się przekonacie. Jedyne, co mi pozostało po rodzicach, to pamiętnik mojego ojca. Gdy czuję się samotny, czytam go.
- Mam nadzieję, że nas nie zarazisz… - przestraszyła się Abby.
- Spokojnie, to nie jest zaraźliwe, a pająki roznoszące to paskudztwo żyją tylko na pustyni.
- A jest tu coś oprócz pustyni?

- Miejsce, gdzie już nigdy nie poczujecie się przestraszeni. Mnóstwo soczystych owoców, strumyk, piękne rośliny, a co najważniejsze - żadnych strasznych zwierząt! W drogę! - zakomenderował Geromy, po czym przyjaciele ruszyli za nim w otchłań jaskiń.

Salmex: W drodze do światła [1]

Hej!
Zapraszam do obserwowania bloga i komentowania.
Dziękuję.
~Twyla
________________________________________

Rozdział 1

Było bardzo wcześnie rano. Słońce raziło ją w oczy, a uśmiech na jej twarzy powoli zanikał. Z racji tego, iż zawsze dbała o swój wygląd, odruchowo nałożyła na swoje usta szminkę i poprawiła fryzurę. Sprawdziła, czy ma wszystko co potrzeba w torebce, po czym zrobiła kilka kroków w przód. Powoli przerzuciła wzrok na jego plecak. Wydawało jej się, że to ten sam, co z zeszłorocznej kolekcji w sklepie jej cioci. Wyczyściła głowę z tych myśli, ponieważ musiała zająć się czymś poważniejszym. O wiele poważniejszym. I wiedziała, że nadszedł już ten dzień. Dzień który wywróci jej życie do góry nogami. Dzień, w którym wszystko się zmieni…
- Jestem gotowa. - powiedziała z lekkim przerażeniem. Co będzie? Czy wszystko się ułoży? Czy jeszcze kiedyś zobaczy swoją ciocię?
- Imię i nazwisko? - zapytał młody chłopak w błękitnej bluzie.
- Yvonne Folton.
- Dobrze, Yvonne, zapraszam do środka. - oznajmił grzecznie.
Dziewczyna wsiadła do pojazdu i gdy zobaczyła, jaki on jest ogromny od wewnątrz, wielce się zdziwiła. Od zewnątrz wyglądał na o wiele mniejszego.
- Jaki jest cel podróży? - zapytała zaciekawiona.
- Lecimy na Salmex, będziemy za około 48 godzin. - wyjaśnił.
- Dwa dni?! Aż tyle? - niedowierzała Yvonne.
- Bez przesady, wiesz ile godzin leci się na Hanax?! - wykrzyczał, ale potem znów spoważniał. - A tak w ogóle, mam na imię Martin.
- Miło mi poznać. - zarumieniła się, po czym odwróciła się i spojrzała w wielkie lustro. Jej biała koszulka wyróżniała się na tle kabiny.Kolory pojazdu od wewnątrz miały ciemne odcienie granatu i czerni. To była nowość dla Yvonne, która była przyzwyczajona do pastelowego różu w swoim pokoju.
- Zaprowadzić cię do twojej przedziałki? - zagadnął Martin.
-Byłoby fajnie. - odparła. - Jeśli chcesz, możesz do mnie mówić Yvi. - zaproponowała.
-To twoje łóżko, po prawej są ubrania awaryjne, tam jest lodówka, a tam inne przedziałki. -wyjaśnił. - A, to ci już nie będzie potrzebne. - dodał, po czym wyrwał z ręki Yvonne małą torebkę i wyrzucił ją za szybę, która natychmiast się otworzyła. Równie szybko się zamknęła. Zanim oszołomiona dziewczyna zdążyła sobie uświadomić, co tak naprawdę zrobił Martin, on zdążył podejść do sterów i wystartować.
Szybki początek lotu zaczął powodować odruchy wymiotne u Yvi. Odczuwała kilka emocji naraz: strach, wściekłość, smutek i zdziwienie...
Już miała podejść do chłopaka i wytłumaczyć, jaka ta torebka była dla niej ważna. Miała tam czasopismo o modzie, zestaw do makijażu, a co najważniejsze - telefon! Pamiętała również, że nosiła w niej coś cennego… tylko co to mogło być? Nieważne. Przecież teraz i tak to straciła. Jak teraz będzie się kontaktować ze znajomymi? Ile polubień ma jej ostatnie zdjęcie wrzucone do sieci? Jak długo wytrzyma bez Internetu? A gdyby nadal miała urządzenie, to czy złapała by zasięg na innej planecie?
Z trudem podeszła do Martina i bardzo się zdenerwowała, gdy zobaczyła, że siedzi bez poczucia winy uśmiechnięty na fotelu.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknęła dziewczyna
- Wyobrażam sobie, jaki świat byłby dobry, gdyby nie Stareksin… - mruknął.
- To było pytanie retoryczne! - odburknęła Yvonne.
- Aha… Tak w ogóle, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Wyrzucasz mi torebkę z najważniejszymi dla mnie przedmiotami, a potem niespodziewanie startujesz! Człowieku, ile ty masz lat?!
-32, a ty?
- Och, jesteś okropny! - zdenerwowała się Yvonne.
- Dzięki za komplement! - wrzasnął Martin, po czym włączył sterowanie automatyczne, założył słuchawki i zniknął w swoim małym, ciasnym przedziałku pod sterami.

***

Wydawało się, że minęła już cała wieczność, a w pojeździe Yvonne spędziła tylko dwie godziny. Cały czas leżała na łóżku i rozmyślała o tym, co by było, gdyby jednak została w domu. Gdyby jej ojciec nie podpisał umowy ze swoim starym znajomym, o którym zresztą mało było jej wiadomo.
-Jak tęsknię za rodzicami… - szepnęła i łza spłynęła po jej policzku.
- Co się stało? - zapytała zupełnie niespodziewanie dziewczyna przechodząca pomiędzy przedziałkami.
- Ojej, wystraszyłaś mnie! - krzyknęła zdziwiona Yvonne, wycierając mokry policzek. Gdy zobaczyła, jak ona wygląda, była jeszcze bardziej oszołomiona niż wtedy, gdy dowiedziała się, że musi opuścić Ziemię. Jak można założyć ciemno-zieloną bluzkę, potargane, ciemne dżinsy i glany w kwiatki?!
- Jestem Abby McCline, pochodzę z Nowego Yorku. - przedstawiła się żując gumę balonową.
- A ja Yvonne Folton, jestem z Londynu.
- Masz piękne włosy. Jesteś naturalną blondynką? - zapytała Abby.
- Tak. Ty też masz ładną fryzurę. - mówiła nieszczerze Yvonne. Nie znosiła dredów, szczególnie związanych w kucyka.
- Czy tobie też wyrzucono torebkę za okno? - zagadnęła z irytacją Abby.
Yvi bardzo się cieszyła, że nie tylko ona czuje wściekłość z tego powodu. Dziewczyny znalazły wiele wspólnych tematów. Okazało się, że Abby też straciła rodziców, ale nie wie, w jaki sposób zginęli. Yvonne miała ten sam problem.
Nagle z rozmowy wyrwał je głos Martina:
- Mamy małe turbulencje. Tylko nie panikujcie. - powiedział przez mikrofon, chociaż sam był bardzo przerażony. - Dobrze. Teraz panikujcie!!! - krzyknął, po czym wszyscy runęli na ziemię.
Pojazd gwałtownie uderzył w coś ogromnego.