Hej!
Oto kolejny rozdział opowieści ,,Salmex: W drodze do światła''.
~Twyla
______________________________
Rozdział 2
Yvonne powoli otwierała oczy nieświadoma jeszcze tego, co się stało. Spojrzała na Abby, która leżała obok, jak nieżywa.
-Co się dzieje? - cicho spytała sama siebie.
Czuła się okropnie. Wszystko ją bolało. Z kolan i łokci spływały krople krwi, twarz miała obdrapaną i na dodatek czuła, że ma rozciętą wargę. Ostrożnie wstała. Abby też nie wyglądała najlepiej. Jak najszybciej mogła, zrobiła przyjaciółce sztuczne oddychanie.Chwilę potem złapała oddech i wstała wyciągając powolnie ręce.
- Ojoj, nie jest z tobą zbyt dobrze. Cała zakrwawiona! - oznajmiła, przyglądając się uważnie Yvonne.
- Chyba mieliśmy mały wypadek…
Lustra w pojeździe były rozbite, ściany wygięte, wszystkie łóżka w przedziałkach leżały ukośnie, albo w ogóle przewróciły się na drugą stronę.
- Lepiej sprawdźmy, co u innych! - zaproponowała Abby.
Większość pasażerów miała się dobrze, obrażenia były niewielkie. Dziewczyny opatrzyły rany tym, którzy tego potrzebowali.
Abby obliczyła ilość osób. Wydawało się jej, że wszyscy przeżyli i to bez poważniejszych urazów…
Dziewczyny zajrzały do lodówki i zjadły posiłek, który nie był zbyt smaczny. Potem podeszły do sterów, chciały sprawdzić, gdzie są, co się stało i dlaczego pojazd jest zniszczony.
- Czy tylko mi zdaje się, że o czymś zapomniałyśmy? - zapytała nieswojo Yvonne.
- No coś ty! Wszystko jest okej. Skoro my żyjemy i cała reszta, to chyba jest jakiś powód do tego, żeby się cieszyć! - mówiła Abby próbując przez rozbite szyby określić, czy już są na miejscu, czy jednak są gdzieś indziej i coś rzeczywiście poszło nie tak.
- 48 godzin nie minęło, na pewno utknęliśmy w jakiejś dziurze, z której nie da się wydostać… - zamartwiała się Yvi
- Wyluzuj… - rozkazała Abby.
- O matko! MARTIN!!! - wrzasnęła przerażona Yvonne widząc przygniecionego przez ogromne łóżko chłopaka.
- Boże, co mamy robić?!! - krzyczała skołowana Abby.
- Spróbujmy zdjąć z niego to łóżko!!! - wrzeszczała Yvonne.
Ten widok był okropny. Bezradne przyjaciółki starały się jak mogły, ale nic nie pomogło.
- Jejku… jakie to ciężkie… - dyszała ze zmęczenia blondynka.
- Poczekaj… A jeśli wezmę od tej strony… - pomyślała głośno Abby.
Wokół rąk dziewczyny pojawiła się błękitna poświata, a łóżko nagle stało się lekkie jak piórko. Yvonne była oszołomiona, zresztą tak samo jak jej koleżanka…
- Ojej, nie wiedziałam, że tak potrafisz!!! - oznajmiła.
- Ja też nie… - westchnęła z uśmiechem Abby. - Przynieś wodę, a ja spróbuję go ocucić. - poprosiła.
- Skąd masz takie dziwne moce?! - mówiła Yvi przykładając zimną szmatkę do czoła Martina, który powoli zaczął oddychać.
- Nie mam pojęcia! - wyjaśniła Abby.
- A czy… No wiesz… Może twoi rodzice też tak mieli? - spytała nieswojo
- Pamiętam, że raz moja mama podniosła stół bez pomocy taty… - przypomniała sobie Abby, podrapała się w głowę i znów zajęła się sztucznym oddychaniem.
- Chyba się budzi…
Martin kaszlnął głośno i zapytał, co się dzieje.
- Lepiej nic mu nie mów o tym, co zrobiłam! - powiedziała szybko Abby do Yvonne. - Nic ci nie jest? - dodała potem zwracając się do Martina.
- Okropnie boli mnie brzuch… - wyjaśnił chłopak.
- Może dać ci wody? Zostało jeszcze trochę w lodówce… - zapytała troskliwie Yvonne.
Dziewczyna zawsze starała się być miła i pomocna i przez to często się zamartwiała. W liceum, kiedy jej dawna szkolna przyjaciółka złamała nogę, Yvi obwiniała siebie. Z przerażenia nie spała po nocach, cały czas miała dyskomfort, choć to wcale nie była jej wina.
- Pamiętam, że mieliśmy turbulencje… - powiedział Martin.
- Przykro mi to mówić, ale… nasz pojazd się rozbił. - wyjaśniła rozczarowana Abby.
- Co?! - krzyknął chłopak, po czym głośno kaszlnął.
- Nie możesz się tak tym przejmować… bo przecież wszystko jest w porządku i… - szukała pozytywnej myśli Yvonne, jednak jej to nie wychodziło. Ona, Abby i Martin nie mogli mieć powodów do szczęścia wiedząc, że już nigdy nie wrócą do domu.
- Woda się skończyła. Dopóki nie znajdziemy jakiegoś wyjścia, żeby się wydostać z tego miejsca, musimy zadbać o jedzenie. Możemy poszukać czegoś w okolicy. Może tu rosną jakieś jagody i płynie jakiś strumyk? - odrzekła Abby.
Obydwoje się z nią zgodzili, poprosili pozostałych pasażerów by nie opuszczali statku, po czym wyszli z pojazdu i zaczęli szukać pożywienia.
***
Okolica nie prezentowała się owocnie. Wśród pustynnego obszaru można było dostrzec tylko uschnięte drzewa i krzewy. Wiał lekki wiatr. Martin przekopywał piasek z nadzieją, że dokopie się do czegoś jadalnego, a Abby i Yvonne rozglądały się w poszukiwaniu choć jednej kropli wody.
- Tu nic nie ma. - oznajmił po chwili Martin. - Trzeba iść przed siebie. - dodał.
Trójka przyjaciół szła, chcąc się czymś posilić. Odczuwali ogromne pragnienie i głód. Wędrówka wydłużała się okropnie i nie widać było w niej końca.
- Nie mam już siły… - wystękała Abby upadając na ziemię.
- Nie tylko ty… - odparła z irytacją Yvonne, po czym pospiesznie spytała - Słyszeliście ten dźwięk?
-Tak… Jakby przechodził tędy jakiś głodny… - zastanawiał się Martin.
- LEW!!! - wrzasnęła z przerażenia Abby widząc ogromne zwierzę.
Zaczęli uciekać. Odczuwali ogromny strach i pędzili ile sił w nogach, a wielki zwierzak nie dawał za wygraną. Jego grzywa połyskiwała przedziwnym blaskiem, a ostre kły powodowały, że każdy mógłby się przestraszyć.
Nagle zza wielkich kamieni wyłonił się człowiek, który był cały brudny. Jego niebieska koszula miała dziury, kolana były zdarte, a spodnie potargane.
Machnął ręką w stronę Abby, Martina i Yvonne, a oni pobiegli za nim.
-Kim jesteś?! - wydusiła z siebie Abby.
-Nie czas na pytania! - wrzasnął nieznajomy. -Już prawie jesteśmy na miejscu!!!
Nogi im drętwiały, lecz wiedzieli, że muszą jeszcze chwilę wytrzymać. Lew też zaczął się męczyć. Stworzenie przystanęło i dysząc opadło na ziemię.
-Biegnijcie dalej. Wiem, gdzie możemy odpocząć z dala od tutejszej zwierzyny. - powiedział.
W końcu trafili do małej jaskini. Woda ciekła z sufitu i słychać było piski nietoperzy.
- Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się mogło stać… - wydukała Yvonne.
- Sami dalibyśmy sobie radę. - parsknął Martin.
- Daj spokój! - krzyknęła Abby - Dziękujemy ci - potem zwróciła się w stronę mężczyzny.
- Jestem Geromy.
- Ja mam na imię Yvonne, to jest Abby, a to Martin.
-Co tu robisz Geromy? - zapytała Abby
-Według moich wyliczeń, mam 30 lat, a mieszkam tu od 12 roku życia, więc przebywam tu już 18 lat. Jestem zatem najstarszy.
- Ekchem, pozwolę sobie cię poprawić, - wtrącił się Martin - ale to ja jestem najstarszy. Więc niestety to ja powinienem decydować o życiu i zdrowiu dziewczyn.
- Czyżbyś przypadkiem zrobił się zazdrosny o Yvi? - zaśmiała się Abby.
- Nie. - odburknął, choć naprawdę odczuwał ogromną zazdrość. Yvonne zaczęła mu się podobać.
- Jestem zarażony śmiertelnym wirusem, które roznoszą tutejsze pająki. Zostało mi kilka miesięcy życia… - wyjawił Geromy.
- Och… - posmutniały przyjaciółki.
- Nie widziałem tu żadnych ludzi. - przerwał znów Martin - Jak się tu dostałeś?
- Jestem wyrzutkiem. Moi rodzice służyli Stareksinowi, ale gdy mu się przeciwstawili, zostali niewolnikami w jego bazie, a ja zostałem wysłany tutaj. Nie ma tu żadnych innych ludzi, oprócz… No, sami za chwilę się przekonacie. Jedyne, co mi pozostało po rodzicach, to pamiętnik mojego ojca. Gdy czuję się samotny, czytam go.
- Mam nadzieję, że nas nie zarazisz… - przestraszyła się Abby.
- Spokojnie, to nie jest zaraźliwe, a pająki roznoszące to paskudztwo żyją tylko na pustyni.
- A jest tu coś oprócz pustyni?
- Miejsce, gdzie już nigdy nie poczujecie się przestraszeni. Mnóstwo soczystych owoców, strumyk, piękne rośliny, a co najważniejsze - żadnych strasznych zwierząt! W drogę! - zakomenderował Geromy, po czym przyjaciele ruszyli za nim w otchłań jaskiń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz