piątek, 28 sierpnia 2015

Salmex: W drodze do światła [1]

Hej!
Zapraszam do obserwowania bloga i komentowania.
Dziękuję.
~Twyla
________________________________________

Rozdział 1

Było bardzo wcześnie rano. Słońce raziło ją w oczy, a uśmiech na jej twarzy powoli zanikał. Z racji tego, iż zawsze dbała o swój wygląd, odruchowo nałożyła na swoje usta szminkę i poprawiła fryzurę. Sprawdziła, czy ma wszystko co potrzeba w torebce, po czym zrobiła kilka kroków w przód. Powoli przerzuciła wzrok na jego plecak. Wydawało jej się, że to ten sam, co z zeszłorocznej kolekcji w sklepie jej cioci. Wyczyściła głowę z tych myśli, ponieważ musiała zająć się czymś poważniejszym. O wiele poważniejszym. I wiedziała, że nadszedł już ten dzień. Dzień który wywróci jej życie do góry nogami. Dzień, w którym wszystko się zmieni…
- Jestem gotowa. - powiedziała z lekkim przerażeniem. Co będzie? Czy wszystko się ułoży? Czy jeszcze kiedyś zobaczy swoją ciocię?
- Imię i nazwisko? - zapytał młody chłopak w błękitnej bluzie.
- Yvonne Folton.
- Dobrze, Yvonne, zapraszam do środka. - oznajmił grzecznie.
Dziewczyna wsiadła do pojazdu i gdy zobaczyła, jaki on jest ogromny od wewnątrz, wielce się zdziwiła. Od zewnątrz wyglądał na o wiele mniejszego.
- Jaki jest cel podróży? - zapytała zaciekawiona.
- Lecimy na Salmex, będziemy za około 48 godzin. - wyjaśnił.
- Dwa dni?! Aż tyle? - niedowierzała Yvonne.
- Bez przesady, wiesz ile godzin leci się na Hanax?! - wykrzyczał, ale potem znów spoważniał. - A tak w ogóle, mam na imię Martin.
- Miło mi poznać. - zarumieniła się, po czym odwróciła się i spojrzała w wielkie lustro. Jej biała koszulka wyróżniała się na tle kabiny.Kolory pojazdu od wewnątrz miały ciemne odcienie granatu i czerni. To była nowość dla Yvonne, która była przyzwyczajona do pastelowego różu w swoim pokoju.
- Zaprowadzić cię do twojej przedziałki? - zagadnął Martin.
-Byłoby fajnie. - odparła. - Jeśli chcesz, możesz do mnie mówić Yvi. - zaproponowała.
-To twoje łóżko, po prawej są ubrania awaryjne, tam jest lodówka, a tam inne przedziałki. -wyjaśnił. - A, to ci już nie będzie potrzebne. - dodał, po czym wyrwał z ręki Yvonne małą torebkę i wyrzucił ją za szybę, która natychmiast się otworzyła. Równie szybko się zamknęła. Zanim oszołomiona dziewczyna zdążyła sobie uświadomić, co tak naprawdę zrobił Martin, on zdążył podejść do sterów i wystartować.
Szybki początek lotu zaczął powodować odruchy wymiotne u Yvi. Odczuwała kilka emocji naraz: strach, wściekłość, smutek i zdziwienie...
Już miała podejść do chłopaka i wytłumaczyć, jaka ta torebka była dla niej ważna. Miała tam czasopismo o modzie, zestaw do makijażu, a co najważniejsze - telefon! Pamiętała również, że nosiła w niej coś cennego… tylko co to mogło być? Nieważne. Przecież teraz i tak to straciła. Jak teraz będzie się kontaktować ze znajomymi? Ile polubień ma jej ostatnie zdjęcie wrzucone do sieci? Jak długo wytrzyma bez Internetu? A gdyby nadal miała urządzenie, to czy złapała by zasięg na innej planecie?
Z trudem podeszła do Martina i bardzo się zdenerwowała, gdy zobaczyła, że siedzi bez poczucia winy uśmiechnięty na fotelu.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknęła dziewczyna
- Wyobrażam sobie, jaki świat byłby dobry, gdyby nie Stareksin… - mruknął.
- To było pytanie retoryczne! - odburknęła Yvonne.
- Aha… Tak w ogóle, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Wyrzucasz mi torebkę z najważniejszymi dla mnie przedmiotami, a potem niespodziewanie startujesz! Człowieku, ile ty masz lat?!
-32, a ty?
- Och, jesteś okropny! - zdenerwowała się Yvonne.
- Dzięki za komplement! - wrzasnął Martin, po czym włączył sterowanie automatyczne, założył słuchawki i zniknął w swoim małym, ciasnym przedziałku pod sterami.

***

Wydawało się, że minęła już cała wieczność, a w pojeździe Yvonne spędziła tylko dwie godziny. Cały czas leżała na łóżku i rozmyślała o tym, co by było, gdyby jednak została w domu. Gdyby jej ojciec nie podpisał umowy ze swoim starym znajomym, o którym zresztą mało było jej wiadomo.
-Jak tęsknię za rodzicami… - szepnęła i łza spłynęła po jej policzku.
- Co się stało? - zapytała zupełnie niespodziewanie dziewczyna przechodząca pomiędzy przedziałkami.
- Ojej, wystraszyłaś mnie! - krzyknęła zdziwiona Yvonne, wycierając mokry policzek. Gdy zobaczyła, jak ona wygląda, była jeszcze bardziej oszołomiona niż wtedy, gdy dowiedziała się, że musi opuścić Ziemię. Jak można założyć ciemno-zieloną bluzkę, potargane, ciemne dżinsy i glany w kwiatki?!
- Jestem Abby McCline, pochodzę z Nowego Yorku. - przedstawiła się żując gumę balonową.
- A ja Yvonne Folton, jestem z Londynu.
- Masz piękne włosy. Jesteś naturalną blondynką? - zapytała Abby.
- Tak. Ty też masz ładną fryzurę. - mówiła nieszczerze Yvonne. Nie znosiła dredów, szczególnie związanych w kucyka.
- Czy tobie też wyrzucono torebkę za okno? - zagadnęła z irytacją Abby.
Yvi bardzo się cieszyła, że nie tylko ona czuje wściekłość z tego powodu. Dziewczyny znalazły wiele wspólnych tematów. Okazało się, że Abby też straciła rodziców, ale nie wie, w jaki sposób zginęli. Yvonne miała ten sam problem.
Nagle z rozmowy wyrwał je głos Martina:
- Mamy małe turbulencje. Tylko nie panikujcie. - powiedział przez mikrofon, chociaż sam był bardzo przerażony. - Dobrze. Teraz panikujcie!!! - krzyknął, po czym wszyscy runęli na ziemię.
Pojazd gwałtownie uderzył w coś ogromnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz